Newsletter Willi Lentza! Zachęcamy do zapisów! Szczegóły
Terminy zwiedzania uległy zmianie! Zapraszamy do zapoznania się z marcowym i kwietniowym grafikiem. Zwiedzanie
Zapraszamy do udziału w konkursie SAXandVILLAS 2024. Szczegóły
Jazz w Willi. Ikony Kultury. Grzegorz Ciechowski. Koncert Radosława Bolewskiego i Macieja Tubisa. Relacja
Wartości w kulturze. Inspiracja i umiar. Relacja
Maria de Buenos Aires. Willa Argentyna. Relacja
Szymanowski w Willi Lentza. Dwóchgłos. Relacja
Dzień Kobiet. Relacja
WYWIAD | AUTOR: TOMASZ GREGORCZYK

Piękne melodie i zdekonstruowane formy

Wywiad z Filipem Fiebigerem i Tomaszem Klepczyńskim z duetu Common Tones

O odkrywaniu swojej własnej muzyki, upodobaniu do powyginanych harmonii, różnych ścieżkach do muzycznej maestrii i młodej scenie muzycznej Gdańska – rozmowa z gitarzystą Filipem Fiebigerem i klarnecistą Tomaszem Klepczyńskim z duetu Common Tones.
Zacznijmy tę rozmowę z przymrużeniem oka. Pan Tomasz bowiem na swojej stronie pisze o sobie tak: „Posiada dwa dyplomy magisterskie, z klasyki i jazzu, ale się tym nie chwali”. Pan Filip z kolei wyjaśnia: „Edukacji muzycznej nigdy nie zaznał, na szczęście nie przeszkodziło mu to (a może i pomogło) w rozwijaniu swojej muzycznej pasji”. Jak to jest w końcu z tą edukacją – przeszkadza czy pomaga?

Filip Fiebiger: Osobiście zgadzam się z powiedzeniem, że dobrego muzyka żadna szkoła nie zepsuje. To, że nie kończyłem żadnych szkół muzycznych jest ważną częścią mojej identyfikacji jako muzyka i gitarzysty i ogólnie mojej relacji ze światem muzyki. W pewnym sensie jestem też dumny z tego, że moje dociekania artystyczne i tak znajdują ujście w postaci wykonywania muzyki, pisania kompozycji i grania koncertów. W muzyce jest miejsce dla wszystkich: i dla ludzi, którzy kończyli szkoły, i dla tych, którzy tego nie zrobili.

Na pańskiej stronie znajdują się transkrypcje utworów Juliana Lage’a i Pata Methenego. To nie są rzeczy, które można zrobić bez sporej wiedzy.

FF: To prawda. Jednak tę wiedze nabywałem innymi drogami niż klasyczna edukacja – czy to przez Internet, czy to przez spotkania z innymi muzykami. Ciekawe, że nigdy nie rozmawialiśmy o tym z Tomkiem, choć znamy się bardzo długo. Ciekawe jak on, jako muzyk gruntownie wykształcony, odbiera naszą współpracę?

Oczywiście pewien poziom wiedzy i umiejętności jest konieczny w tym sensie, żeby móc znaleźć z innymi muzykami wspólny język. Żeby móc się z nimi w ogóle porozumiewać i łatwiej się dogadywać – aż do chwili, w której zaczyna się grać. Bo w tym momencie muzyk z muzykiem już się zawsze dogada.

Tomasz Klepczyński: Filip aranżuje i pisze nuty lepiej niż wielu z tych, którzy przeszli przez edukację muzyczną. Zawsze wszystko było dla mnie czytelne, nie miałem nigdy żadnych zastrzeżeń. Oficjalna edukacja muzyczna zdecydowanie nie była Filipowi potrzebna do tego, żeby mógł wyrażać siebie w muzyce.

A jakim nauczycielem był Maciej Sikała? Saksofonista słynnej Miłości, ale przecież nie tylko, wielka postać polskiej muzyki jazzowej. Wygląda na dość surowego, ale może to pozory.

TK: Jest dość zasadniczy, ale ta postawa przekłada się na to, że jest bardzo merytoryczny. Zawsze podobało mi się takie podejście. Lubiłem konkrety, nie odpowiadało mi opowiadanie czegoś na około. Chcę uzyskać jakieś informacje – i je uzyskuję. Dlatego z Maciejem dogadywaliśmy się bardzo dobrze i edukacja w jego wydaniu stała na bardzo wysokim poziomie. I bardzo się cieszę, że do niego trafiłem, bo dał mi podstawy do tego, żeby szukać własnego języka. Pomógł mi poznać wiedzę na temat harmonii, stylu i wszystkiego, co potrzebne do tego, żeby otworzyć głowę i improwizować.

Wcześniej skupiałem się jednak na muzyce klasycznej, więc musiałem nieco wyjść ze schematu odtwórczego.

Trudno było z tego schematu wyjść?

TK: Jeszcze przed studiami klasycznymi miałem próby improwizatorskie z kolegami z liceum. Ale byłem tak wciągnięty w muzykę klasyczną, że improwizacja odeszła na dalszy plan. Chyba ze względu na to, że moi rodzice też są muzykami, ścieżka edukacyjna była dla mnie od zawsze jasna. Szkoła muzyczna, studia – wiadomo było, że trzeba przez wszystkie te etapy przejść. Pod koniec studiów klasycznych stwierdziłem, że póki jestem młody, trzeba się rozwijać. Zawsze kochałem muzykę jazzową i improwizowaną, słuchałem jej bardzo dużo. Stwierdziłem więc, że warto się dowiedzieć, jak samemu ją grać. Ale z sensem i z głową – dlatego poszedłem na studia jazzowe, gdzie Maciej Sikała mógł mi taką wiedzę przekazać.

Wasz duet jest miejscem, w którym spotyka się bardzo wiele światów. Klasyka i jazz, owszem, ale w opisach pojawiają się blues, americana, muzyka eksperymentalna… Kiedy jednak słucham waszej płyty z 2018 roku, mam wrażenie, że moglibyście zagrać cokolwiek – każdą formę i styl – a i tak zabrzmielibyście jak Common Tones. Czy to, co sprawia, że „wy to wy”, było wypracowane w mozole i trudzie? A może coś zaskoczyło od samego początku (bo czasem i tak bywa)?

FF: Chyba nie było tak, że wszystko idealnie zaskoczyło od samego początku. To raczej był proces. Ale zanim jeszcze pojawiła się idea grania w duecie ze swoim materiałem, pracowaliśmy z Tomkiem wcześniej w różnych konstelacjach. Ten pierwszy etap dogrywania się mieliśmy więc już za sobą. Ale jeżeli miałbym być zupełnie szczery, to zalezienie naszego języka i podejścia do brzmienia w tych kompozycjach nie było łatwe. Ciekawe, co powie na ten temat Tomek 😊. Na pewno nie było tak, że przyniosłem te utwory na próbę, ona same „zaczęły się grać” i od razu było wspaniale. Myśleliśmy raczej: „OK, jest w tym coś ciekawego, spróbujmy to poeksplorować”.

Koncepcja tej muzyki zrodziła się w mojej głowie, ale też wcześniej nie robiłem dokładnie takich rzeczy. Grałem raczej fingerstyle’owe utwory solo na gitarę, albo też uczestniczyłem w bardziej tradycyjnych projektach jazzowych. A nasza muzyka wymaga zupełnie innego podejścia.

TK: Kompozycje nagrane na płycie powstawały w czasie kilku miesięcy, a jeśli weźmiemy cały nasz repertuar – kilka lat. Zgadzam się z Filipem, nad wieloma utworami długo siedzieliśmy razem na próbach. Ogrywaliśmy je, myśleliśmy nad koncepcją, formą, dynamiką, artykulacją... I pracowaliśmy nad tym, żeby grać wspólnie – bo może i graliśmy razem już wcześniej, ale to całkowite wyczucie przyszło później.

Ostatnio spotkaliśmy się na próbie po bardzo długim czasie. Kilka miesięcy przerwy. I zagraliśmy tak, jakbyśmy tej przerwy nigdy nie mieli. Instynktownie już wyczuwamy swój język i time.

FF: Ten zespół nie powstał jako odnośnik do czegoś innego. Nie znam żadnego innego duetu, który grałby w tym stylu. Mam oczywiście swoje inspiracje, podobnie jak ma je Tomek. Ale muzyka duetu nie wzoruje się bezpośrednio na niczym. Nie gramy standardów, tylko moje kompozycje. Oczywiście są one osadzone w tym, co mnie ciekawi i inspiruje. Interesujące w tym procesie było to, że… sami nie wiedzieliśmy, jak mamy je grać. Te kompozycje sporo nas nauczyły, szczególnie w warstwie improwizacyjnej – to rzeczy nie są tradycyjnie jazzowe, ale zależało nam na tym, żeby formy pozostawały otwarte. To nauczyło mnie wiele na temat samej muzyki, jej poszukiwania i odnajdywania się w sytuacjach, kiedy nie wiadomo dokładnie, co grać. I bardzo jestem Tomkowi wdzięczny, że bierze w tych poszukiwaniach udział.

Który z utworów na płycie był dla was taką zagwozdką?

TK: Chyba najbardziej ewoluował „Das Experiment”. Za każdym razem gramy go inaczej.

FF: Dziś już zupełnie nie brzmi tak, jak na płycie.

Nawet tytuł ma znaczący: może sugerować eksperymenty niemieckiej sceny freejazzowej albo awangardy darmstadzkiej 😊

FF: Akurat w tym przypadku inspiracją dla tytułu był film z 2001 o słynnym eksperymencie więziennym Philipa Zimbardo. Bardzo spodobało mi się brzmienie samego tytułu. Pasowało do naszego utworu, który jest w jakimś sensie kwadratowy. I miał taki być, bo był pomyślany jako dekonstrukcja formy bluesa. Bo zasadniczo to jest 12 taktowy blues. Chcieliśmy sprawdzić, jak daleko jesteśmy w stanie nagiąć tę formułę.

W warstwie strukturalnej w waszej muzyce bardzo dużo się dzieje. W moim ulubionym utworze, „Wonderland”, linia klarnetu jest bardzo nieoczywista, z dużymi skokami interwałowymi. W ogóle ten kompozycje są harmoniczne bardzo ciekawe, ale muzyka płynie gładko i – nazwijmy to – nie epatuje swoją złożonością, która jest trochę ukryta.

FF: To ciekawe spostrzeżenie i w zupełności się z nim zgodzę. Może to być związane z tym, że jestem melodykiem. Po prostu bardzo lubię melodie. Oczywiście nie neguję żadnych eksperymentów itp., ale sam lubię, kiedy utwór jakąś melodię ma. Nieważne, jak bardzo jest on skomplikowany, chciałbym po jego wysłuchaniu mieć w głowie melodię. Z drugiej strony bardzo lubię też harmonię i eksperymenty na tym polu. Staram się, szczególnie w duetowej konstelacji, sprawdzać, jak bardzo możemy harmonię wyginać, nie tracą przy tym jej sedna.

TK: Ja zawsze chwaliłem Filipa za melodyjność (zresztą nie tylko ja, ale całe nasze środowisko). Jego melodie są wyraźne i zapadają w ucho. Bardzo lubię to w jego kompozycjach. Wykonując te utwory mogę bawić się ich melodią. Mogę frazować swobodnie i włożyć w te melodię całego siebie – bo ona mi to umożliwia. To niesamowite i nie każdy tak potrafi pisać.

Płyta została wydana w 2018 roku. W jakim kierunku poszedł duet Common Tones w ciągu tych czterech lat? Repertuar koncertowy – jak przypuszczam – powiększył się od tamtej pory?

FF: Tak, nasz repertuar to obecnie kilkanaście utworów. Ostatni z nich powstał na chwilę przed pandemią. COVID trochę przystopował działalność duetu, bo każdy musiał zająć się nieco innymi sprawami. Ale wydaje mi się – to à propos ostatniej próby, o której wspominał Tomek – że coraz więcej jest w tej muzyce swobody. Dotyczy to również naszych starszych kompozycji, w których jest teraz znacznie więcej interakcji. Zarejestrowaliśmy już jakiś czas temu nowy materiał. Trudno powiedzieć, kiedy zostanie wydany, ale będzie to zapis tych kompozycji w – nazwijmy to – dojrzałym stadium.

TK: Będzie to rodzaj uwieńczenia całej pięcioletniej współpracy w duecie.

FF: Zdajemy sobie sprawę, że to dość niszowa muzyka. Ale wydaje mi się, że taka płyta jest potrzebna. A na pewno potrzebuję jej ja jako kompozytor. Tak żebym mógł powiedzieć: „To już zostało zrobione. Gdzie idziemy teraz?”. Kiedy płyta się ukaże, skończą się miksy i cała produkcja, będzie moment oddechu i zastanowienia – co dalej.

Na koniec jeszcze pytanie o Gdańsk, którym mieszkacie. Tamtejsza scena jazzowe jest niesamowicie prężna, należy do najciekawszych w Polsce! Mówię tu choćby młodych muzyków skupionych wokół oficyny Alpaka Records, ale jest ich znaczenie więcej. Wyjaśnijcie mi, Panowie, skąd ten fenomen?

TK: Trójmiasto zawsze stało jazzem, już od pierwszego festiwalu jazzowego w Sopocie w 1956 roku. Ale jazzowa scena trójmiejska odżyła, kiedy na Akademii Muzycznej powstał kierunek jazzowy. Nagle okazało się, że jest mnóstwo młodych ludzi, którzy słuchają takiej muzyki, a do tego są niezwykle zdolni. To fanatycy, można powiedzieć! Tych muzyków prowadzili też świetni pedagodzy, jak wspomniany już Maciej Sikała, ale też Leszek Kułakowski czy Maciej Grzywacz. To ludzie, którzy sami są wielkimi muzykami. Spotykając na swojej drodze takich artystów, młodzi ludzie mogli się wspaniale rozwijać.

Teraz widać tego efekty, bo rzeczywiście młodych muzyków jest teraz bardzo wielu.

FF: Wydaje mi się, że 10 lat temu doszło do powstania pewnej masy krytycznej. Pojawiło się bardzo wielu naprawdę sensownie grających studentów, którzy spotykali się ze sobą, grali w różnych konstelacjach – byli właściwie wszędzie. I stawali się coraz lepsi. Bo nawet jeśli ktoś wybijał się poza grupę, nadal grał ze swoimi kolegami. To środowisko napędzało samo siebie.

TK: Tak, oni trzymają się razem, niezależnie od rodzaju projektu. Między innymi dlatego tak świetnie to brzmi, a scena tak dobrze funkcjonuje. Podobnie jak my – grający od lat i znający swój język muzyczny – działa ta młoda scena. Dzięki temu ich muzyka ma taki drive i time.

FF: Trójmiasto fajne jest!

TK: A na północy oprócz Szczecina to jedyny duży ośrodek muzyczny.

FF: I mówimy to obaj jako osoby pochodzące z Koszalina 😊.

TK: Czyli miasta w połowie drogi między Trójmiastem a Szczecinem 😊.

Rozmawiał Tomasz Gregorczyk

Duet Common Tones wystąpi w ramach cyklu „Jazz w Willi” 24 września o godz. 20.00 w Willi Lentza w Szczecinie.