Newsletter Willi Lentza! Zachęcamy do zapisów! Szczegóły
Terminy zwiedzania uległy zmianie! Zapraszamy do zapoznania się z majowym grafikiem. Zwiedzanie
Zapraszamy na kolejny pokaz spektaklu Zatrudnimy starego clowna! Zapowiedź wydarzenia
Frida. Kolekcjonerka z Westendu. Zapowiedź wydarzenia
Lex Drewinski w Willi Lentza. Relacja
Jazz w Willi. Ikony Kultury. Grzegorz Ciechowski. Koncert Radosława Bolewskiego i Macieja Tubisa. Relacja
Ad Astra. Moments. S jak saksofon. Relacja
Felietony | Janusz Wilczyński

O klaunach poważnie i na wesoło

Cyrk, cyrk – przyjechał! Tę wiadomość przekazywaliśmy sobie podekscytowani w szkole i na podwórku. Lata siedemdziesiąte, nawet w tak dużym mieście jak Szczecin, to czas, gdy pojawienie się ogromnego namiotu oraz dziesiątków kolorowych barakowozów było dla mnie i moich rówieśników z podstawówki, wielkim wydarzeniem. Z tego czasu pamiętam dwa cyrki: „Arena” oraz „Wielki”. Cyrkowi artyści rozstawiali swój tabor u zbiegu Alei Wojska Polskiego z ulicą Bohdana Zaleskiego, a pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych, przy Alei Wyzwolenia – w miejscu, gdzie dziś stoją centrum handlowe i wysoki biurowiec spółki żeglugowej.
Lubiłem nastrój panujący w cyrkowym namiocie – przygaszone światła, zapach trocin rozrzuconych na arenie, ciemnoczerwona kurtyna oświetlona punktowym reflektorem, miejsca dla orkiestry nad wejściem, wysokie maszty oraz liny podtrzymujące ogromny namiot. Gdy wszystkie miejsca były zajęte, orkiestra grała tusz, i zaczynało się przedstawienie. Nikt prawie nie myślał wtedy o dobrostanie zwierząt wykorzystywanych w cyrkach. Publiczność biła brawo, widząc klękającego słonia albo lwa przeskakującego przez obręcz. Mnie, jak i wielu innym dzieciom, sądząc po śmiechach i oklaskach, najbardziej jednak podobały się występy klaunów. Wbiegali na scenę z radosnym krzykiem, dmąc w gwizdek albo trąbkę. W swoich bajecznie kolorowych strojach, w wielkich spodniach, w długaśnych butach z zaokrąglonymi czubkami, w pstrokatych perukach na głowie, w kapeluszach, z pomalowanymi na biało twarzami, z dodanymi czerwoną farbą szerokimi uśmiechami, wywoływali ogromną radość. W spodniach skrywali sikawki z wodą, którą oblewali publiczność, strzelali konfetti, albo wyciągali z rękawa kwiat wręczany jakiejś pani w pierwszym rzędzie.

Najczęściej klaunów było dwóch: jeden to sprytny, by nie powiedzieć, wyrachowany cwaniak, drugi to łatwowierny romantyk o wielkim sercu i entuzjazmie, czym nadrabiał brak inteligencji. Taki tandem gwarantował zabawę pełną zaskakujących zwrotów akcji. Gdy siedziałem blisko cyrkowej areny, lubiłem patrzeć w oczy klaunów. Bo ich makijaż, strój skrywał ich prawdziwe ja; natomiast oczy pokazywały, że za tą maską i przebraniem jest prawdziwy człowiek. Pamiętam ich czujne, uważne spojrzenia, bo dobra zabawa publiczności wymagała od nich wielkiego skupienia i ogromnego wysiłku.

Jako dziecko nie zastanawiałem się nad miejscem klauna w społeczeństwie. Dziś, gdy myślę o znaczeniu klaunady, to poza odprężeniem oraz radością, jaką dawały i dają występy klaunów, jest też ich sceniczne działanie reakcją i odreagowaniem na nierówności społeczne. Żywiołowość, optymizm, pomimo przeszkód, na które napotykają, ich spryt a nawet cwaniactwo uczą, że nigdy nie należy się poddawać, i z uporem dążyć do celu. W popisach klauna widzimy nas samych w krzywym zwierciadle, znajdujemy dystans do naszych marzeń i tęsknot.

Sztuka cyrkowa nie jest już tak popularna jak kiedyś. Ale klauni mają się całkiem dobrze. Bawią młodszych i starszych na różnych eventach, niosą radość dzieciom w szpitalach. Ale czy klaun to zawód na całe życie? Warto poszukać odpowiedzi na to pytanie, wybierając się do Willi Lentza w poniedziałek 8 kwietnia na godzinę 19.00. Świetni aktorzy: Arkadiusz Buszko, Paweł Niczewski i Konrad Pawicki wystąpią po raz kolejny w spektaklu „Zatrudnimy starego klauna”. Czy więcej będzie nieskrępowanej zabawy, czy też zamyślenia? Przekonajcie się sami.